„Mistrz i Małgorzata” w Teatrze Lalki „Tęcza” w Słupsku
Wystawienie wielkiego dzieła na deskach teatru jest trudnym do wykonania dziełem. Szczególnie, jeżeli wywarła ona ogromny wpływ na późniejsze postrzeganie znanego motywu bądź bezceremonialnie obnaża znane przywary ludzkie. „Mistrz i Małgorzata” Michaiła Bułhakowa to wielopłaszczyznowa powieść, która odsłoniła światu prawdziwe oblicze życia w Rosji doby stalinizmu. Utwór, którego akcja rozgrywa się w Moskwie w 1931 r., ukazuje dystopijny obraz państwa totalitarnego „pod wodzą” Józefa Stalina. Miałem pewne wątpliwości przed spektaklem. Nie czytałem książki Bułhakowa ani nie słyszałem o niej wcześniej. Po przejrzeniu podstawowych informacji zaniepokoiłem się wielowątkowością powieści. Bałem się, że zobrazowanie tej złożonej fabuły na scenie może okazać się niewypałem. Szczególnie, jeżeli teatr, w którym miał być wystawione przedstawienie – Teatr Państwowy „Tęcza” – słynie z włączania do sztuki teatralnej różnorakich kukiełek. Z tego głownie powodu odczuwałem coraz więcej wątpliwości. Jakąż ulgę poczułem, kiedy zdałem sobie sprawę, że wszelkie wątpliwości okazały się nieuzasadnione!
Warto podkreślić, iż spektakl został w pewnych aspektach uwspółcześniony. Przede wszystkim język bohaterów był przystępniejszy dla młodego widza. Wciąż można było poczuć tę przaśność radzieckiej Rosji, co przejawiało się w doborze muzyki, języka, kreacji bohaterów oraz opisu obyczajów.
Pierwsza sekwencja spektaklu dzieje się w Moskwie będącej wówczas pełnej przybyszów z zagranicy. Ustrój totalitarny skutecznie zmusza mieszkańców stolicy do milczenia i zachowania postawy konformistycznej. Życie w mieście zostało przedstawione w sposób satyryczny, głównie typowe zachowania względem „osób wrogich”. Różnice światopoglądowe i polityczne sprawiają, że moskwianie niekiedy okazują swoją dezaprobatę wobec rzeczywistości, w której są zmuszeni egzystować. Na myśl przychodzi mi książka Leopolda Tyrmanda „Dziennik 54”. Obydwa utwory opisują w satyryczny sposób codzienność życia w państwach w czasie stalinizmu. Akcja książki Tyrmanda co prawda usadowiona została w Warszawie ’54, ale wydarzenia, czy raczej ich absurd – są naprawdę zbliżone.
Tytułowe postacie słupskiego spektaklu – Mistrz i Małgorzata – odnajdują swoją trudną, bo niekonwencjonalną miłość w naprawdę niecodziennym miejscu i czasie. Takowa awangarda w obowiązującym ustroju staje się naprawdę nie do przyjęcia. Widza intrygują perypetie miłosne bohaterów, którym nieubłagany los narzuca rozłąkę i nieszczęście. Podróżowanie przez odległe sfery utrudnia ich miłość, chociaż gorące uczucie nie wygasa.
Utwór Bułhakowa jest powieścią w powieści. Możemy zauważyć w wielu sekwencjach, iż elementy jawy i snu, łączą się z rzeczywistością. Widz odczuwa przerażenie, jak i zafascynowanie. Oniryzm sprawdza się szczególnie w scenach rozgrywających się w Jerozolimie wokół i związanych Jeszuą i Piłatem. Animowana przez 5 ludzi, około 4-metrowa kukła Behemota, najpierw wywołuje przerażenie, a potem żal. Bardzo dobrze rozpisano podział na dwie sfery: sacrum i profanum. Widz się nie gubi w wielowątkowości fabuły.
Realizacyjnie twórcy spektaklu osiągnęli perfekcję. Aspekty techniczne napędzają akcję, a operowanie światłem to już dosłownie mistrzostwo świata! Genialnym pomysłem był podział postaci na odgrywane przez kukiełki i ludzi. Lalki symbolizowały brak samodzielności oraz zatracenie indywidualności, dlatego w przeważającej większości przez nie właśnie byli odgrywani mieszkańcy Rosji. Genialne było moim zdaniem opisanie ustroju totalitarnego w Rosji.
Oniryzm fabuły jest osiągnięty dzięki muzyce, która zmienia się jak w kalejdoskopie – od psychodelicznego brzmienia, szczególnie w ostatniej scenie danse macabre, aż do idyllicznego brzdęku w scenach nawiązujących do książki Mistrza o Poncjuszu Piłacie.
Umiejętności aktorów elektryzują i rozbudzają emocje widza. Widać, że artyści czerpią czystą frajdę z grania oraz (co zauważyłem w niektórych momentach) improwizują, tworząc sobie sceny na poczekaniu, co świadczy o znakomitych umiejętnościach aktorskich.
Moje odczucia po wyjściu z przedstawienia były nad wyraz pozytywne. Nawet zacząłem myśleć o sięgnięciu po książkowy pierwowzór. Mój podziw wzbudziło szczególnie połączenie gry aktorów z kukiełkami. Przeciętny pan Kowalski zapewne będzie odczuwał dłużyzny i przeciągane wątki, aczkolwiek ja bawiłem się na spektaklu wybornie i wyniosłem z niego wiele. Wszystko spełniło moje oczekiwania i zdecydowanie, ale to zdecydowanie będę wracał wspomnieniami do chwil spędzonych w Teatrze Lalki „Tęcza”.
Szymon Krenski